poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział 22 - 'It All Hurts Just The Same'



Ogłuszająca muzyka panowała nad jej ciałem, które poruszało się pomiędzy innymi ciałami w sporym londyńskim clubie. Tego wieczoru zdecydowanie za dużo wypiła i powoli traciła panowanie nad swoimi ruchami. Po prostu pozwoliła, żeby rytm kontrolował jej umysł. 

Minął miesiąc. 

Długi miesiąc podczas którego zdarzało jej się wyjść do baru, upić, poflirtować i w samotności wrócić do domu. Nie robiła tego, bo miała jakąś wewnętrzną potrzebę znalezienia sobie faceta, ale dlatego, że nie chciała o niczym myśleć. Alkohol wypełniający jej organizm pozwalał na wyłączenie głowy. Opięta krótka bluzka, opięte spodnie i te białe włosy, które otaczały idealnie gładką skórę twarzy przyciągały wszystkich mężczyzn, jednak żaden z nich nie odważył się do niej podejść na dłużej niż jeden taniec, lub kilka drinków. Zimne oczy wpatrywały się w otaczający ją tłum, skutecznie odpychając większość potencjalnych adoratorów. Tylko ci silni i pewni siebie zdołali znaleźć w sobie odrobinę odwagi, żeby do niej podejść.

Królowa Śniegu.

Pani Zima.

Od dwóch tygodni nawet jej bliscy ją tak nazywali. Powróciła jej wredna, arogancka i odpychająca natura i większość rozmów z nią kończyła się chamskim przytykiem i krzywym uśmiechem. 
Jej ciało poruszało się z gracją. Przywodziła na myśl panterę przygotowującą się do skoku na ofiarę. Zatraciła się. Pozwoliła by jej seksowna strona stanęła na pierwszym miejscu. Polubiła to drażnienie się z mężczyznami. Makijaż, ubranie, lekko rozchylone usta, płomienny wzrok i ruch doprowadzały ich do skrętu jąder od samego patrzenia. Wiedziała o tym. Za każdym razem gdy widziała kolejnego faceta, który schodził z parkietu po krótkim kontakcie wzrokowym z nią, na jej usta wypływał drwiący uśmieszek.

Nikt nie mógł jej tknąć.

Tanecznym krokiem wyszła z baru, na zimną, londyńską ulicę. Nie zdziwiło jej, że z nieba leciał deszcz. Przyzwyczaiła się do niepewnej pogody w tym mieście. Szła nadal poruszając ciałem w rytm muzyki, która już jej nie otaczała. W wewnętrznej kieszeni swojej kurtki miała ukrytą różdżkę, gotową do użycia. Chociaż nie miała ochoty na potyczki czarodziejskie. Czuła się dzisiaj jak normalny mugol. Kiedy po drodze do domu zaczepił ją jakiś nachalny mężczyzna nie zawahała się żeby mu przywalić. Alkohol w jego organizmie zrobił swoje i już po chwilę oddał jej z całej siły. Ich walka trwała kilka minut, ona wyszła z niej z krwawiącym nosem i rozcięciem łuku brwiowego. On był zdecydowanie bardziej poturbowany. Ruszyła nieco chwiejnym krokiem do domu, przed którym czekał na nią Harry.
- Czego chcesz Potter?- warknęła usiłując otworzyć drzwi kluczem, jednak nie mogła trafić nim do dziury.
- Interwencja.
- Nie potrzebuje jej.
- Ależ oczywiście, że potrzebujesz. Aurora, imprezujesz, bijesz się, wyładowujesz się na nas. Uważam, że ten dupek w końcu zrobił coś odpowiedniego, a ty tak to odreagowujesz?! Żyj normalnie!
- No przecież żyję! Czy to nie jest normalne?
- A czy możesz się normalnie zachowywać? Spotykać z nami, nie ironizować, nie kończyć każdej rozmowy kłótnią? Możesz się nie lać z byle kim na ulicy? Nie możesz iść do pracy, wyskoczyć z nami wieczorem?
- Nie mogę, Potter!- warknęła wchodząc w końcu do mieszkania i zrzucając z siebie wysokie obcasy. 
- Ale dlaczego?!
- Bo… Ja wolę tak. Tak jest łatwiej.
- Masz złamany nos…- powiedział cicho i silnym ruchem sadzając ją na sofie.- Episkey…- powiedział cicho, a jej nos, cudownie się uleczył.
- Wow. Dzięki.- warknęła zirytowana. 
- Właśnie o tym mówię!
- Nikogo nie potrzebuję. Czuję się fantastycznie! 
- Aurora, wiesz że to nieprawda.
- A co oczekujesz, że ci powiem?!- krzyknęła do niego.- Że jest beznadziejnie? Że każdego, pieprzonego dnia chcę jechać do Bułgarii, bo tak bardzo mi go brakuje?! Bo tak właśnie jest! Jestem jak ćpunka na odwyku, Potter! Nie umiem normalnie żyć. Nie umiem żyć bez niego, bo on zawsze był!- krzyknęła uderzając dłonią z całej siły w ścianę. Nie dość, ze zrobiła w niej dziurę, to jeszcze rozcięła sobie kostki.- Kurwa…- jęknęła cicho.
- Hej…- powiedział cicho podchodząc do niej.- Musisz żyć. Nie możesz wegetować przez rok.
- Taki był mój plan.- powiedziała, kiedy chwycił jej dłoń i uleczył rany, po czym zaprowadził do kuchni i obmył jej skórę.
- Naprawdę chcę dla ciebie jak najlepiej, A. Jeśli potrzebujesz pomocy, to po prostu powiedz. Wolałbym nawet, jakbyś pracowała za dużo.
- Muszę naprawić ścianę…

***

Powszechnie znana jest ludziom wiedza, że po sporej dawce alkoholu, następnego dnia, cierpi się na kaca. Właśnie w takich chwilach, blondynka żałowała poprzedniego wieczoru. Jednak  gigantyczny ból głowy i nierzadko, kac moralny nie sprawiły, że po kilku dniach tego nie powtórzyła. Kiedy podniosła głowę po tamtej imprezie i krótkim spotkaniu z Harrym, moralne wyrzuty sumienia, dręczyły ją nieco dłużej. A dokładniej: dwie godziny, trzydzieści cztery minuty i dwadzieścia osiem sekund. Tak, liczyła patrząc na zegarek, aż poczucie totalnej beznadziei jej przeminie i będzie mogła ruszyć do pracy. Normalnie takie napady mijały po maksymalnie kwadransie, ale tym razem, siedziała na sofie z butelką wody i wpatrywała się w okno, przez ponad dwie godziny. Do tego uświadomiła sobie, że w klubie poznała bardzo seksowną dziewczynę i pomimo iż nie miała w sobie nic z homoseksualistki ani biseksualistki, całowała się z nią pod ścianą, co doprowadziło do kolejnego przemyślenia, że chyba jednak wypiła za dużo. 
- Cholera…- warknęła zrzucając wazon z półki i rzucając butelką o ścianę. Nie posprzątawszy udała się do pokoju, żeby przygotować się do pracy. 
Jej życie zdecydowanie zaczęło jej się wymykać spod kontroli.

***

Wkroczyła pewnym krokiem do jednego z najdroższych hoteli w Londynie. Nie pytała o drogę, nie uraczyła spojrzeniem nikogo w sporych rozmiarów holu. Od razu weszła po schodach na drugie piętro, a spod jej ręki, która sunęła po poręczy, wydobywały się tajemnicze iskry. Jej krótka, czerwona i bardzo obcisła sukienka uwydatniła wszystkie jej atuty, a wysokie obcasy dodały jej kilku centymetrów. W końcu zatrzymała się przed drzwiami z numerem 232. Nie pukała. Jednym zaklęciem otworzyła je szeroko i weszła do gustownie urządzonego wnętrza. Zatrzymała się tuż przy oknie, słysząc że ktoś wymyka się na korytarz. 

Nie rzuciła się w pogoń. 

Wyciągnęła z torebki papierosa i odpaliła, zaciągając się głęboko i wypuszczając dym spomiędzy czerwonych warg. Sprawdziła sypialnie w której panował wyjątkowy bałagan, butem porozsuwała leżące na podłodze ubrania i z obrzydzeniem stwierdziła, że część z nich była wyjątkowo brudna. Usłyszała hałas w głównym pomieszczeniu i wolnym krokiem do niego wyszła. Gregory pchnął na podłogę czarownika, który się tu zatrzymał.
- Dlaczego wyglądasz jak dziwka?- spytał przyglądając się jej kusej sukience, czarnym, niebotycznie wysokim szpilkom, wystającym pończochom i wyjątkowo mocnemu, czarnemu makijażowi. Oparła się o framugę, gasząc papierosa na języku i wyrzucając niedopałek na podłogę. Chwilę później wyciągnęła z torebki gumę do żucia i włożyła sobie do ust.
- A czemu ty wyglądasz jak ciota?- odparła z kpiącym uśmiechem patrząc na jego idealnie dopasowany, niebieski garnitur i kolorową koszulę. Od pewnego czasu jej szef zaczął bardzo intensywnie zmieniać swój styl na taki, który pasował do ogólnie panujących trendów. Przeczesała dłonią długie, proste włosy i skinęła na leżącego na ziemi faceta.- Nie musiałeś być aż tak brutalny.
- Uciekał.- wzruszył ramionami.- Odpowiesz mi na pytanie?
- Miałam randkę.- powiedziała beznamiętnie i ruszyła do drzwi, nie omijając człowieka na ziemi, tylko z impetem wkraczając na jego tors i depcząc po nim. Jęknął głośno, po czym został wyprowadzony przez aurora.
- Ty nie chodzisz na randki.- odparł doganiając ją.
- Racja.
- Jak było?
- Jak zwykle dostałam to czego chciałam, skarbie.- uśmiechnęła się łobuzersko i ruszyła schodami w dół.

Godzinę wcześniej
Weszła do niewielkiej, aczkolwiek drogiej restauracji i rozejrzała się po zebranych w niej osobach. Włosy miała przerzucone na prawą stronę, przez co część z nich zasłaniała jedno oko i opadała kusząco na jej twarz. W końcu, w kącie sali dostrzegła mężczyznę, z którym była umówiona. Był to przystojny czarodziej po czterdziestce, który wpatrywał się w kieliszek wypełniony winem, nonszalancko rozparty na krzesełku. Stanęła nad nim z kuszącym uśmiechem.
- Ty musisz być Aurora…- powiedział podnosząc się z miejsca.- Fox Bancroft.- ucałował jej dłoń i schylił się nisko. Uniosła kącik ust i zajęła miejsce.
- Zakładam, że Severus wyjaśnił panu o co mi chodzi.- powiedziała i skinęła na kelnera.- Dow’s Vintag Porto…- powiedziała bez patrzenia w kartę.
- Chodzi pani o odnalezienie matki. Tyle mi wyjaśnił. Dodał, że resztę usłyszę od pani.
- To jest jej zdjęcie sprzed prawie 22 lat. Jedyne jakie mam. Wiem, że matka pochodziła z Francji i zakładam, że tam może przebywać.
- W porządku. Jakiś zawód?
- Ojciec wspominał, że kiedyś była Uzdrowicielką. A jej rodzina pochodzi z Paryża.
- Rozpocznę poszukiwania.- powiedział mężczyzna spoglądając z lekkim przestrachem na jej lewe przedramię.
- Nie zabiję pana jeśli jej pan nie znajdzie…- powiedziała z lekkim zniecierpliwieniem, odpalając papierosa.
- Proszę wybaczyć. Słyszałem o pani…
- Słyszał pan o mnie?
- Oczywiście…- nachylił się nad nią.- Jest pani dość sławna. Auror, były Śmierciożerca. Bliski współpracownik Voldemorta.
- Przeszłość…- uśmiechnęła się krzywo wypuszczając dym papierosowy wprost na jego twarz.- Chociaż pozostała mi ich arogancja i brak taktu.- dodała odsłaniając idealnie białe zęby.

***

Stanęła w niewielkim korytarzu, który prowadził do tego większego z celami. Jeden z przedstawicieli strażników stał przed nią skruszony.
- My naprawdę nie mieliśmy pojęcia co tu się dzieje…- powiedział cicho.- Gdybyśmy…
- Milcz!- nakazała gestem, chociaż nie miała absolutnie pojęcia o co mu chodziło. Jej groźny wyraz twarzy od razu zamknął mu usta i spowodował opuszczenie wzroku. Nie był godzien patrzeć jej w oczy. Nie interesowały ją tłumaczenia i wyjaśnienia tego człowieka.- Zaprowadź mnie do Marcusa.- warknęła. Mężczyzna ruszył szybkim krokiem otwierając przed nią zapieczętowane drzwi. Tego nie było, gdy ona spędzała tu czas.
- Nowe zabezpieczenia. Po tym jak Ministerstwo dowiedziało się o rozrywkach kilku strażników, zalecili podwyższone zamknięcie tego miejsca. Teraz oprócz mnie nie wejdzie do tej części.
- Co jeśli umrzesz?- spytała unosząc jedną brew.
- Cóż… Dość skomplikowane jest przełamanie klątwy… Albo ci tutaj zgniją do końca życia w tych małych celach.
Zaśmiała się głośno.
-Nie kuś…- dodała z groźnym błyskiem gdy stanęli przed celą jej ojca.
- Znowu ty?- spytał mężczyzna siedzący pod ścianą.
- Myślałam, że bardziej się ucieszysz na mój widok, tatusiu.- skrzywiła się.
- Czego chcesz?
- A więc opowiem ci pewną historię… Otóż, pewnego pięknego dnia, szłam sobie po lesie i znalazłam mały, błyszczący kamyczek.- zaczęła z ironią, opierając się o ścianę i wpatrując w jego twarz, którą oglądała kilka razy w tym miejscu, przez niewielkie otwory w drzwiach.- Nazywają ten kamyczek, kamyczkiem wskrzeszenia. I wiesz co ten kamyczek robi? Jak się go ściśnie to można zobaczyć bliskich zmarłych. I ścisnęłam ten kamyczek, ale nic się nie stało, więc może do kurwy nędzy mi wyjaśnisz, gdzie jest moja matka, bo z całą pewnością nie jest martwa!- warknęła, a jej oczy zapłonęły.
- A co mi z tego przyjdzie?- spytał podchodząc do otworu.
- Po raz pierwszy w życiu zrobisz coś dobrego.- zaśmiała mu się prosto w twarz. Poczuła jak jego dłoń wyłania się z otworu i zaciska się na jej szyi, mocno ją ściskając. Strażnik chciał zareagować, ale powstrzymała go gestem ręki. Dłoń jej ojca zaczęła parzyć przez zaklęcie ochronne, ale to nie powstrzymało go od podduszenia córki. A ona? Trudno było jej się przyznać, ale tego jej brakowało.

Bólu.

Bo nagle, gdy wszystko się uspokoiło, ból gdzieś zniknął, a ona sama nie do końca wiedziała czy nadal żyje, czy to już zaświaty, gdzie nic się nie czuje. Przymknęła lekko oczy, paradoksalnie czując, że żyje. Nawet Draco, od pewnego czasu nie robił tego, co zawsze przypominało jej o wartości życia. Dawniej, najczęściej w złości, chwytał ją za szyję i zaciskał na niej palce. Teraz tego nie robił. A ona od dziecka przyzwyczajona do bólu, bardzo potrzebowała chociaż jego najmniejszej dawki. Gdy odwiedzała ojca, zawsze wracała z poczuciem, że żyje. Złapała nadgarstek ojca i wbiła paznokcie. Syknął z bólu.

Była popieprzona.

Zniszczona do reszty.

I chora psychicznie.

- Co chcesz wiedzieć o matce niby? Zostawiła mnie suka. I bardzo dobrze. Nie chciała cię oddać na Śmierciożercę. A zobacz na jaką silną osobę wyrosłaś! 
Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem.

Nie była silna.

Była zrujnowana.

I nie mogła pozbierać się i odbudować na nowo.

- Tak więc, to prawda. Twoja matka-dziwka gdzieś tam jest. Żyje swoim nowym życiem, pewnie ma nową rodzinę i przestała rozpaczać po utraconej córce.- zaśmiał się odsuwając od drzwi. Zamknęła oczy i zacisnęła dłonie w pięści.- Coś jeszcze?
- Kim była zanim mnie urodziła?
- Uzdrowicielką. Poznałem ją w Paryżu, gdzie pracowała, a ja wykonywałem zlecenie dla Czarnego Pana. Przyjechała tu za mną, głupia. Ale nigdy mnie nie kochała, wiesz? Po prostu zaliczyliśmy wpadkę… Nigdy nie chcieliśmy dziecka.
Zamknęła oczy. 

Chciała bólu to go ma. 



~*~
Następny rozdział: 23.12.2015, godzina: 18:00

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz