czwartek, 5 listopada 2015

Rozdział 10 - 'I Love You'



Wysiadł z pociągu i chwycił do ręki jedyną torbę w jaką się spakował na ten wyjazd. Wyszedł z terenu dworca King’s Cross i wszedł w małą boczną uliczkę, z której teleportował się pod dom. Z początku zastanawiał się nad zamknięciem w mieszkaniu Aurory, ale ostatecznie przekonała go, że powinien spędzić ten czas w posiadłości jego rodziców i być może pozmieniać trochę umeblowanie, żeby raz na zawsze skończyć z wspomnieniami o Voldemorcie. Przeszedł przez zaczarowaną bramę i zobaczył dwóch mężczyzn, którzy cały czas obserwowali otoczenie. Podszedł do drzwi i ze zdziwieniem stwierdził, że są otwarte. Przekroczył próg i zobaczył ją.


Była tam.


Cała i zdrowa.

 Jego matka zeszła po schodach i chwyciła go w ramiona.
- Draco…- powiedziała cicho nie powstrzymując łez, które kapały na jej eleganckie ubranie. Objął ją i przycisnął do siebie, ciesząc się, że nie musi przechodzić przez to co on w Azkabanie. To nie było miejsce dla takiej kobiety jak ona.
- Ale jak? Przecież nie było rozprawy.
- Dzień po tym jak nas złapali, Aurora spotkała się z Kingsley’em i rozmawiała z nim na mój temat. Poprosiła go, żebym dostała “areszt domowy”. Nie mogę stąd wychodzić, mam na rękach kajdanki, które nie pozwalają mi czarować i jestem pod stałą obserwacją, ale przynajmniej jestem w domu.
- A ojciec?
- Twój ojciec był pełnoprawnym Śmierciożercą, Draco. Wiem, że to, że skłamałam w lesie pomoże naszej rodzinie, ale nie pozwolą mu czekać na wyrok w domu. Musisz podziękować Aurorze! Jeden dzień w Azkabanie mi wystarczył…- uśmiechnęła się smutno.- Zrobiłam mały remont domu. Nie uważasz, że trzeba coś w nim zmienić?
- Zdecydowanie…- odparł zaskoczony i ruszył za matką w głąb domu.

***

- Harry!- krzyknęła blondynka idąc wolnym krokiem przez błonia. Miała czarną, wełnianą kurtkę, szarą czapkę i szalik. Z jej ciężkich butów wystawały szare, grube skarpety.- Myślałam, że jedziesz do Nory.- powiedziała stając obok niego i rozcierając dłonie ukryte w obcisłych rękawiczkach.
- Od czasu śmierci Freda jest tam dość… Każdy z nas ma swoje powojenne demony, z którymi musi się uporać.- powiedział, najwyraźniej nie do końca wiedząc jak wyjaśnić powód, dla którego został w szkole.- Hermiona też została. Jakoś, pomimo zapewnień, że wszystko jest w porządku, wolimy zostać tutaj. Poza tym nie do końca się nam z nimi układa…- dodał jeszcze ciszej i spojrzał na zamarznięte jezioro.
- Rozumiem… I jak, nadal uważasz że twoje miejsce jest w zastępach aurorów?- spytała chowając dłonie do kieszeni kurtki.
- Tak myślę… Chociaż przyznam, że to całe bezuczuciowe podejście wydaje się trudne.
- Jest, nie będę ukrywać. Mnie zaprawiły miesiące wśród Śmierciożerców. Wiesz, te momenty gdy trzeba było coś od kogoś zabrać, albo wyciągnąć informacje. Nie jestem dumna z tego że kilka razy potraktowałam kogoś Cruciatusem w sumie bez powodu. Nie jestem dumna z tego, że stałam i patrzyłam jak robią to inni. Ale musiałam się nauczyć jak nie okazywać uczuć, bo inaczej bym zginęła. Potem wśród aurorów było mi łatwiej, bo wiedziałam, że to źli ludzie, którzy idą do więzienia. Więc jeśli musiałam kogoś torturować to było mi nieco łatwiej…- uśmiechnęła się krzywo.- Wiem jednak, że niektórzy uczą się tego przez lata…
- Jak jest wśród Śmierciożerców?- zapytał po chwili milczenia.
- Uroczo.To czarujący ludzie, którzy cały czas się uśmiechają i są bardzo uprzejmi…- zaśmiała się głośno.- Często z grupą kilku Śmierciożerców albo sprowadzałam kogoś na przesłuchania, albo stałam i patrzyłam jak torturują innych, żeby wydobyć informację. Przy nich zakładałam maskę lekko szalonej, łatwo wpadającej w złość. Musiałam sprawić żeby mnie szanowali i nie grozili. Zrozum, nigdy nikogo nie zabiłam, Voldemort zawsze wybierał kogoś kto mnie wyręczał, ale niektórzy nie baliby się mnie zabić, gdyby powinęła mi się noga, donosząc że byłam jedynie słaba. Dlatego musieli widzieć we mnie kogoś kim nie byłam: budzącą postrach i gotową na wszystko. Kilkukrotnie potraktowałam kilku Cruciatusem tylko za to, że mnie dotknęli.- zaśmiała się cicho.- Tak też byli wszyscy szkoleni. Kilkugodzinne tortury, aż przestaną krzyczeć. Musieli kontrolować ból. 
- Też przez to przeszłaś?
- Kiedy do nich dołączyłam miałam bardzo wysoką tolerancję na ból. Mój tatuś o to zadbał.- skrzywiła się.- Ale to ja torturowałam Dracona.
- Naprawdę?
- Tak. Trenowałam go tuż przez tym jak został naznaczony. Najpierw musiał nauczyć się zaklęć niewerbalnych, potem sztuk walki, a na końcu tortury. 
- To chore.
- Mnie to mówisz? Mogłam być silna, udawać że nic mnie nie rusza. Ale wracałam do pokoju i wyłam przez pół nocy, bo od środka byłam wrakiem. Byłam i nadal jestem zniszczona, Harry. Ja teraz próbuję tylko naprawić cholerne błędy, które popełniłam.
- Nie twoja wina, że tam trafiłaś i musiałaś robić wszystko żeby przeżyć.
- Chociaż zdaję sobie  z tego sprawę to nadal trudno to… przetrawić. Wiem, że jak łapię Śmierciożerców to robię dobrą rzecz. Jak muszę rzucić Cruciatusa to widzę tylko te złe rzeczy, które zrobili. Ale wtedy w sali… Kiedy wpadłam w szał… Albo kilka godzin później gdy torturowałam ojca… Spojrzałam po tym w lustro to widziałam Śmierciożercę, który nagle ze mnie wylazł. Maskę, którą wtedy zakładałam. Nagle ni stąd ni zowąd się pojawiła i spowodowała, że się sobą brzydziłam. Naprawdę staram się odciąć od tamtych czasów, ale… czasem to po prostu wraca. O ile Draco, nigdy nie robił nic złego w imię Voldemorta, o tyle ja niejednokrotnie krzywdziłam ludzi. I nigdy się tego nie pozbędę. I zdarza się, że ta zła część mnie, ta która przypalała sobie język, torturowała ludzi, śmiała się z żartów Czarnego Pana, wychodzi gdy chcę kogoś przestraszyć, albo się wścieknę. Nie jestem z tego dumna… Czasem najzwyczajniej w świecie się boję, że to przeważy. A wtedy mrok zaleje moje serce i już go nie opuści…

***

Minęło już piętnaście minut od kiedy rzuciła na blondyna zaklęcie, a ten zaczął się wić z bólu na podłodze. Gdyby byli sami, nie robiłaby tego tak mocno, ale Carrow, który stał pod ścianą, kazał jej co chwilę podkręcić moc, a ona chciała jedynie przestać krzywdzić chłopaka. 
- Przestań wyć, Malfoy!- krzyknął do niego i kucnął przy jego zwiniętym na podłodze ciele.- Nie bądź jak baba! Kontroluj ból! Wyłącz to!


Cham.

Dziewczyna chciała wyjść z pomieszczenia, ale wtedy dowiedzieli by się o jej słabości, a tego wolała nie robić. Gdyby wiedzieli, że jej na nim zależy, mogliby to wykorzystać, żeby ją złamać. Wpatrywała się w jego twarz wykrzywioną w bólu, po której spływały strużki potu.
- Za miękka jesteś!- krzyknął w jej kierunku Śmierciożerca i wyciągnął swoją różdżkę.- Crucio!
Chłopak zawył z bólu, z jego nosa zaczęła lecieć krew, a jego mięśnie zacisnęły się jeszcze mocniej. Dziewczyna nie wytrzymała, opuściła różdżkę i podeszła do mężczyzny przyciskając ją do jego szyi.
- Nie mamy go zabić, głupcze! Nie widzisz, ze zaraz zejdzie. Ja ustalam zasady jego treningów. Na dzisiaj wystarczy.- warknęła. Mężczyzna odwrócił się do niej i złapał ją za przedramię, zaciskając mocno dłoń i patrząc na nią lubieżnie. Wiedziała już od jakiegoś czasu, że planuje jak się do niej dobrać i właśnie nadarzała się idealna okazja. Byli sami, Draco ledwo dyszał, a on miał do niej idealny dostęp. Przejechał dłonią wzdłuż jej ręki i pchnął ją na ścianę.
- Crucio!- krzyknęła w jego kierunku, czego kompletnie się nie spodziewał. Stał wpatrując się w nią i próbując kontrolować swój ból, ale jej urok był tak silny, że po chwili upadł na podłogę.- Nie waż się mnie dotykać.- warknęła kopiąc go w twarz swoim ciężkim butem. Podeszła do blondyna i pomogła mu wstać. Oparł się na niej z ledwo otwartymi oczami.
- Dziękuję…- powiedział cicho, tak że tylko ona mogła to usłyszeć. Usłyszała jednak, jak mężczyzna za nimi się podnosi i kieruje różdżkę w jego kierunku.
- Sectumsempra!- krzyknął, na co blondyn krzyknął i upadł na podłogę, bo dziewczyna nie była w stanie go utrzymać. Odwróciła się wściekła do Carrowa i potraktowała go jednym z wymyślonych przez jej ojca zaklęć, przez które mężczyzna poczuł jak jego kości się łamią i wykrzywiają pod różnymi kątami. 
- Podnieś na nas rękę jeszcze raz…- warknęła podchodząc do zakrwawionego Malfoy’a.- Vulnera Samentru…- wyszeptała, a rany na jego ciele zaczęły znikać. Pomogła mu wstać i zaprowadziła go do pokoju.- Nigdy więcej, ten skurwysyn, nie wejdzie do tej sali.
Posadziła go na swoim łóżku, na które opadł z jękiem.
- Przepraszam…
- Nie nadaje się do tego chyba…- powiedział odchylając do tyłu głowę i oddychając głęboko.
- Kontroli nad bólem nie da się nauczyć ot tak. 
- Oni tego oczekują.
Położyła się obok niego i ułożyła głowę na jego torsie, wsłuchując się w przyspieszone bicie serca. Przejechała dłonią po jego przedramieniu, próbując go uspokoić. 


S p o k ó j.

- Ja zawsze myślę o czymś przyjemnym… Delikatnym dotyku, deszczu spadającym na moją skórę, wietrze smagającym twarz…- powiedziała podnosząc się powoli i nachylając nad jego twarzą. Miał zamknięte oczy, bo mimo iż minęło kilka minut, nadal trudno było mu się uspokoić. Przycisnęła swoje wargi do jego i złożyła na nich bardzo subtelny pocałunek jakiego jeszcze nigdy nie dzielili. Chciała przelać w nim wszystkie swoje uczucia, które obudziły się w niej niedawno. Pragnęła by wiedział, że to co jest między nimi to nie tylko namiętność.- O pocałunku…- dodała rozchylając powieki i patrząc w jego stalowe tęczówki.
- Mam nadzieję, że tylko tym ze mną…- uśmiechnął się szeroko.
- Wyobrażam sobie to uczucie, skupiam się tylko na nim, niemal czuję to i… ból znika. Tak po prostu…- szepnęła i znowu położyła głowę na jego piersi. 
- Umiesz wyczarować Patronusa?- spytał nagle.
- Nie… Nie mam zbyt silnego, dobrego wspomnienia, żeby mi się to udało… Poza tym przy Śmierciożercach lepiej tego nie umieć.
- Ja umiem…
- Naprawdę?- podniosła się i spojrzała mu w oczy.
- Moja matka mnie nauczyła. Powiedziała, że to mnie może uratować. Że nie zniosłaby myśli, że stałaby mi się krzywda, dlatego woli, żebym je znał.
- Cieszę się, że jesteś w stanie…- uśmiechnęła się do niego, chociaż w jej oczach było widać smutek.
- Hej… Pojawi się dobre wspomnienie…- powiedział cicho.

***

Szła wolnym krokiem w stronę Hogsmade. Zastanawiała się nad swoim przyszłym życiem, kiedy wyjedzie z Hogwartu, wróci do Londynu i znowu zacznie intensywną pracę w Ministerstwie. Z całą pewnością powinna kupić większe mieszkanie i urządzić je w pełni po swojemu. Stwierdziła też że oprócz kota, chciałaby mieć psa. W jej głowie pojawiła się nawet wizja salonu i kuchni i tego w jaki sposób powinna je urządzić. Dzień był wyjątkowo chłodny, a z nieba cały czas spadały drobne płatki śniegu, które już zdążyły oblepić wystające spod czapki włosy. Musiała wrócić do szkoły przed 18 i przygotować się do wieczornej kolacji, na której mieli stawić się uczniowie, którzy pozostali. Ona jednak potrzebowała kilku składników do eliksirów i postanowiła zaopatrzyć się w nie, a przy okazji kupić prezent. Zamknięta  w świecie swoich własnych myśli, nie zauważyła jak zbliżyła się do niej zakapturzona postać. Zdała sobie z tego sprawę, dopiero wtedy kiedy poczuła się wyjątkowo smutna, jakby nigdy nie miała się już zaśmiać. Upadła na ziemię i odwróciła, patrząc w coś, co powinno być twarzą Dementora, a było jedynie otworem, w który wsysał jej pozytywne uczucia. Była sama na środku drogi,  daleko od szkoły i zaczęła panikować, że jej szansa na wyjście z tego spotkania cało jest niemożliwe. Nie wierząc w powodzenie, wyciągnęła różdżkę i wypowiedziała dwa słowa zaciskając mocno powieki.
- Expecto Patronum

***

Stała wyglądając przez okno na ogród, skąpany w mroku. Oparła o nie czoło i zamknęła oczy. Poczuła dłonie oplatające jej talię i oddech otulający jej szyję.
- Zaraz czas się teleportować na dworzec…- powiedział blondyn całując jej szyję.
- Nie wiem jak to zniosę bez ciebie.- szepnęła odchylając głowę do tyłu.
- Jak nie ty to kto? Dasz radę i nim się obejrzysz będę z powrotem… To ja tu mam zabić jednego z najpotężniejszych czarodziejów na świecie.
- Wiem, że nie przekroczysz granicy…- powiedziała cicho i pogłaskała go po twarzy.- O to się nie martwię.
Wpatrywał się w jej twarz, pełną emocji. Widział jak się powstrzymuje przed załamaniem się. Złapał ją za rękę i już po chwili stali z boku peronu, a do ich uszu dochodził gwar rozmów. 
- Nie zrób nic głupiego jak mnie nie będzie…- szepnął wyciągając w jej kierunku rękę. Rękaw jego marynarki się podwinął i odsłonił Mroczny Znak. Popatrzyła w jego oczy.
- Postaram się…- na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.- Nadchodzą bardzo złe czasy, Draco…- dodała cicho.- Będzie ciężej niż dotychczas…
Pocałował ją czuje i przycisnął do ściany. Stali ukryci przed wszystkimi zgromadzonymi na peronie i próbowali przekazać sobie jak najwięcej siły na nadchodzące miesiące. 


Świat dookoła nich zniknął.

- Kocham cię…- szepnął wprost w jej lekko rozchylone wargi tak cicho, że ledwo doszło to do jej uszu. Otworzyła szeroko oczy, ale zobaczyła tylko jak odchodzi od niej i znika między ludźmi zgromadzonymi koło pociągu.

***

- Nie wiem co oni tu robią, ale trzeba zabronić wyjść do Hogsmade… Mogą zaatakować ponownie.- powiedziała blondynka siedząc w gabinecie Snape’a i zjadając kolejną kostkę czekolady.
- Skoro Ministerstwo ich nie kontroluje, to pewnie Śmierciożercy się zainteresowali.
Skrzywiła się, czując ból w okolicach skroni. Kiedy upadała dość mocno uderzyła się w głowę, a potem musiała jeszcze wrócić do szkoły. Teraz dyrektor stał i próbował zaleczyć ranę, z której nadal lekko sączyła się krew.
- Od dzisiaj nie ruszasz się z terenu szkoły.
- Nie możesz mi zabronić!- powiedziała oburzona, jęcząc gdy posadził ją fotelu.
- Jesteś dla nich najważniejsza, bo zdradziłaś, rozumiesz? Będą chcieli cię zabić za wszelką cenę. 
- Umiem się bronić!
- Zostajesz. Tutaj.- wysyczał przez zaciśnięte zęby.- A teraz idź do siebie. 
Wypuściła z siebie głośno powietrze i ruszyła do wyjścia. Szła szybkim krokiem, żeby jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Zastanawiała się jak po tylu próbach, nagle udało jej się wyczarować Patronusa. Wprawdzie nie przyjął on żadnej konkretnej postaci, jednak była zbyt zaskoczona, że jej wyszło, że uratowała swoje życie. Weszła do sypialni i położyła się na rozrzuconej na wszystkie strony pościeli. Miała problem z dojściem do siebie, nadal była dziwnie osłabiona i nie potrafiła odnaleźć w pamięci nic szczęśliwego. Nie mogła sobie też przypomnieć o czym myślała tuż przed jego atakiem. Leżała z dłonią przyciśniętą do czoła i zamkniętymi oczami. 


Potrzebowała czegoś pozytywnego

Uczucie pustki i braku szczęścia było wszechobecne i nie umiała sobie z tym poradzić. Chwyciła swoją ręcznie zdobioną pelerynę, w którą zaopatrzyła się tuż po upadku Voldemorta, a która bardzo przypominała tę którą nosiła jako Śmierciożerca. Wyszła z zamku i zarzuciła na głowę kaptur, po czym zmieniła się w czarny dym i przeniosła się do hrabstwa Wiltshire. Skinęła głową na krążących wokół wielkiej posiadłości mężczyzn i zapukała energicznie. Drzwi otworzyła jej z niepewnością kobieta o czarnych włosach. Zmieniła się od kiedy ostatni raz ją widziała. Zniknęły gdzieś blond pasma, a w okół oczu przybyło zmarszczek.
- Aurora…- powiedziała cicho.- Nie spodziewałam się, że to ty. Nikt mnie nie odwiedza…
- Przepraszam…- powiedziała cicho, a w jej oczach malowała się panika i zagubienie.
- Wszystko w porządku? Jesteś blada i wyglądasz jakbyś się miała przewrócić!- powiedziała spanikowana Narcyza i wciągnęła ją do środka.- Jesteś rozpalona! 
- Ja… Mmm… Gdzie on jest? Ja naprawdę… Naprawdę…- próbowała się wysłowić dziewczyna, a obłęd w jej głosie stawał się coraz bardziej wyczuwalny. Miała rozbiegane spojrzenie i oddychała szybko.


Panika.

- Jest na górze…- odpowiedziała kobieta i patrzyła jak blondynka wbiega po schodach. Zobaczyła go przy oknie w salonie. Stał i wpatrywał się w krajobraz skąpany w promieniach zachodzącego słońca. Był wyprostowany i ubrany w czarny, dopasowany garnitur. Zauważyła niewielki stół, który przygotowany był już do posiłku. Samo pomieszczenie nadal było bogato zdobione, jednak nabrało przytulnego klimatu, którego jeszcze nigdy w tym miejscu nie czuła. W kominku rozpalony był ogień, który trzaskał i dawał przyjemne ciepło. Blondyn odwrócił się w jej kierunku i po chwili poczuł jak wpada mu w ramiona. 
- Co się stało?- spytał, odsuwając jej głowę od swojego ramienia i patrząc w oczy.
- Zaatakował mnie Dementor…- powiedziała cicho.- Po prostu…Czułam się tak jakbym miała już nigdy nie być szczęśliwa. Musiałam się z tobą zobaczyć…
- Zaatakował cię Dementor?!- niemal krzyknął odsuwając ją od siebie nieznacznie.- Jak to możliwe?!
- Szłam do Hogsmade i po drodze…
- Czyli nadal działają ze Śmierciożercami… Kto ci pomógł?
- Jak to?- spytała marszcząc brwi.
- Mówiłaś, że nie jesteś w stanie wyczarować Patronusa… Ktoś musiał ci pomóc skoro tu stoisz i nie zmieniałaś się w warzywo…- warknął groźnie.
- Nikt mi nie pomógł…- szepnęła patrząc na swoje buty. Przyciągnął ją do siebie i objął silnymi ramionami.
- Ciesz się, że ci się udało, ale wolałbym żebyś nie musiała tego używać.
- Miałam się nie ruszać z zamku, ale po prostu musiałam… Czułam się tak, jakbym cię miała już nigdy nie zobaczyć…
- Jestem tutaj…- pogłaskał ją po głowie. Czuł, że jej oddech się uspokaja, a ona się rozluźnia. Trzymał ją w ramionach dopóki sama się nie odsunęła i lekko uśmiechnęła.- Lepiej?
- Znacznie…
- To o czym pomyślałaś? Co było twoim szczęśliwym wspomnieniem?
- Ty.- uśmiechnęła i pocałowała go czule. 
- A konkretnie?- zaśmiał się.
- Ten dzień, kiedy odprowadziłam cię na pociąg do Hogwartu. 
Uśmiechnął się szeroko i przyciągnął ją do siebie. 
- Kocham cię…- szepnął w jej włosy.
- Ściągnij w końcu tę maskę…- powiedziała cicho.- Już nie musisz tego wszystkiego kontrolować. Jak mówisz, że mnie kochasz to chcę, żeby twoje oczy też to mówiły…
- Staram się…
- Wiem…- odparła z uśmiechem i pocałowała go namiętnie zarzucając mu ręce na szyję.- Wracam do szkoły. Snape, pewnie już wie, że zlekceważyłam jego rozkaz. 
- Nie ruszaj się ze szkoły, dobrze? Spędzę tutaj jeszcze tydzień i nie chcę się o ciebie martwić. 
- Tak jest! Ty też na siebie uważaj. W drodze do szkoły jesteś zdany na siebie.- powiedziała całując go na pożegnanie.- Ja też cię kocham…- dodała i ruszyła w stronę schodów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz